Recenzja filmu

Szalony świat Louisa Waina (2021)
Will Sharpe
Benedict Cumberbatch
Claire Foy

Więcej niż kot napłakał

Sharpe snuje swoją opowieść z iście Andersonowską dbałością o szczegóły. Mimo życiowych trudności Waina – jego niekończących się problemów finansowych i rodzinnych - jego świat tętni życiem i co
Więcej niż kot napłakał
źródło: Materiały prasowe
Kotki, dachowce, myszołapy, mruczki – futrzastych przyjaciół w życiu Louisa Waina zdecydowanie nie brakowało. Rozgościły się w jego domu, zdominowały malarską twórczość i bez owijania bawełny w kłębek skradły mu serce. W filmie Willa Sharpe'a kociego kontentu (kotcontentu?) mogłoby być jednak zdecydowanie więcej – w końcu to właśnie małym sierściuchom zawdzięczamy filmową magię.

Chaotyczny, dziwaczny, z bałaganem i w życiu, i w głowie – tak Louisa Waina postrzegają znajomi i nieznajomi. A także pięć sióstr, z którymi bohater dzieli dach nad głową. Choć w zatłoczonym i gwarnym domu panuje atmosfera rodem z "Małych kobietek", bohater odnajduje w chaosie swoisty porządek życia, tożsamy z pasją tworzenia. Wierny swojemu szkicownikowi oraz intuicji Wain nie przejmuje się łatką wyrzutka. Dzierżąc symultanicznie dwa ołówki w dłoniach, daje upust swojej bujnej i nieposkromionej wyobraźni, przy okazji zarabiając kilka groszy na utrzymanie rodziny. Siłą napędową jego twórczości jest tytułowa "elektryczność" (oryginaly tytuł filmu to "The Electrical Life of Louis Wain") rozumiana jako szalona witalna energia, którą Wain dostrzegał w otaczającym go świecie. I choć brzmi to w filmie na wskroś banalnie i moralizatorsko, tą niezwykłą mocą okazuje się miłość – do ludzi, zwierząt i natury, która nadała życiu Louisa prawdziwy sens.



Głosem wszystkowiedzącej narratorki jest w filmie Olivia Colman, która w niefrasobliwy sposób snuje opowieść o nie do końca szczęśliwym życiu Waina. Ta lekka narracja zamienia życiorys malarza w czułą i baśniową opowiastkę dla dzieci oraz dorosłych. A przecież biograficzny film o Wainie, mimo humorystycznego sznytu, obfitości barw i faktur, jest przede wszystkim dramatem, w którym, jak to w życiu bywa, zdarzają się również tragedie. Niestety, Sharpe ryzykownie rozłożył fabularne akcenty, zabrakło mu również polotu w budowaniu dramaturgii. Skupia się na wszechobecnej żałobie, spycha na margines twórczość i i artystyczne zdolności Waina. Szkoda, gdyż "koci" dorobek Louisa zasługuje na maksimum uwagi.

Sharpe snuje swoją opowieść z iście Andersonowską dbałością o szczegóły. Mimo życiowych trudności Waina – jego niekończących się problemów finansowych i rodzinnych - jego świat tętni życiem i co chwilę eksploduje kolorami. W filmie pełno jest wzorzystych tapet, szykownej wiktoriańskiej garderoby, kadrów inspirowanych landszaftami czy surrealistycznych, okraszonych humorem ilustracji kotów. Nawet figlarnie zakręcony wąs Waina kojarzy się trochę z sylwetką Salvadora Dalego czy wszechobecnymi wąsikami z "Grand Budapest Hotel" Wesa Andersona. W warstwie wizualnej "Szalony świat Louisa Waina" to po prostu niezwykle przyjemne doświadczenie dla oka - trochę tak, jakby twórcy starali się pocieszyć widza i osuszyć wszystkie łzy, które wylał podczas trwającego niemal dwie godziny seansu.



Brawa należą się Benedictowi Cumberbatchowi i Claire Foy, którzy tworzą na ekranie ujmujący i pełen uroczej niezręczności duet kochanków. Są jak para wyrzutków wiecznie bujających w obłokach i dwie połówki tego samego serca. Cumberbatch w zgoła odmiennej roli niż w "Psich pazurach" uwypukla wszystkie osobliwości swojego bohatera – jego nieśmiały i nieco niezdarny sposób bycia, trudność w nawiązywaniu relacji damsko-męskich oraz niecodzienną wrażliwość w postrzeganiu świata, która okaże się symptomem choroby psychicznej. W końcu Wain zrewolucjonizował myślenie o kotach, które w brytyjskiej opinii publicznej wreszcie przestały kojarzyć się tylko z zawszonymi łowcami myszy. Dzięki Louisowi, kociaki szeroko rozpostarły swoje łapy, eksponując światu cały swój komiczno-kulturowy potencjał. Antropomorficzne obrazki mruczków-arystokratów, grających na bębenkach, pijących szampana i palących cygara to przecież dzieła, na bazie których zbudowano współczesną, internetową memosferę. Mimo że prawdziwi kociarze mogą czuć tu pewien niedosyt, film świetnie oddaje wrażliwy i czuły stosunek Waina do sztuki oraz czworonożnych pupili. W tym aspekcie reżyser niezwykle starannie oddaje pejzaż emocjonalny cierpiącego artysty, którego geniusz przez wielu nie był zrozumiany. Filmowy portret nietuzinkowego twórcy budzi tu skojarzenie z filmem "Van Gogh. U bram wieczności" Juliana Schnabla. Dla Van Gogha, podobnie jak i Louisa Waina, malarstwo stanowiło swoistą autoterapię, a w chwilach udręki przynosiło upragnione katharsis.

Dla Waina koty były przede wszystkim przyjaciółmi, zaś najlepiej oddają ten fakt sceny jego "rozmów" z futrzakami, przywodzące na myśl fragmenty "Debiutantów" Mike’a Millsa. I mimo że w filmie jest więcej ludzkiej goryczy niż kocich słodkości, być może dzięki "Szalonemu światu Louisa Waina" o genialnym malarzu zrobi się wreszcie trochę głośniej. A dźwięczne "miau" wypełni serca wszystkich kotosceptyków.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones